Manufaktura 2024/2025 nr 61, maj 2025

Zamknij oczy i módl się: tak leczono w ciemnościach średniowiecza

„Gdybyś żył w średniowieczu i zachorował, modliłbyś się, żeby nie trafić do lekarza” – tak z przekąsem sugeruje Nathan Belofsky w swojej błyskotliwej książce „Jak dawniej leczono, czyli plomby z mchu i inne historie” – i trudno mu nie przyznać racji. 

Średniowiecze, trwające od V do XV wieku, to okres, w którym rozwój medycyny był ściśle związany z religią, tradycją oraz – niestety – z brakiem wiedzy anatomicznej i naukowej. To epoka, w której zdrowie człowieka traktowano nie tylko jako stan fizyczny, ale również duchowy i moralny. Choroby były często interpretowane jako kara za grzechy, a ich leczenie – jako forma pokuty lub łaski boskiej. W tym świecie, balansującym między ciemnotą a rodzącą się powoli nauką, lekarz był nie tylko uzdrowicielem, ale też mediatorem między ciałem, duszą i nieznanym. 

Medycyna średniowieczna bardziej przypominała magię niż naukę. Choć oparta na przekonaniach starożytnych autorytetów, takich jak Galen czy Hipokrates, w praktyce polegała na mieszance rytuałów, przesądów i niepokojących zabiegów, które dziś przyprawiają o dreszcze. 

Krwawienie zamiast leczenia 

Puszczanie krwi

Kukułcze łebki i inne „terapie” 

Choć nie brakowało wśród ówczesnych medyków ludzi wykształconych, wielu z nich łączyło naukę z zabobonami. Jak pisze Belofsky, w czasach średniowiecza nie brakowało kreatywnych metod leczenia. Doskonałym tego przykładem jest Jan z Gaddesden – królewski uczony lekarz, który żył na przełomie XIII i XIV wieku i był jednym z pierwszych Anglików studiujących na Uniwersytecie Oksfordzkim. W swoim podręczniku Rosa Anglica zalecał m.in. noszenie łebków kukułek na szyi epileptyków – miało to chronić ich przed napadami padaczki – choć nie było do końca jasne, czy przez odstraszanie złych duchów, czy może przez czysto fizyczny szok wywołany widokiem zawieszonego ptasiego łba. Dziś brzmi to groteskowo, ale wówczas praktyki takie miały głęboki sens symboliczny i opierały się na przekonaniu, że natura i magia współdziałają w procesie leczenia. Podobne „recepty” zawierały amulety, zaklęcia i specjalne mieszanki ziół, których skuteczność była często oparta na doświadczeniu ludowym, a nie eksperymencie.  Niektóre metody przypominały groteskę: zakopywanie chorego po szyję w nawozie, przykładanie ropuch do ran czy wypalanie wrzodów rozgrzanym do czerwoności żelazem. Wszystko w myśl zasady: jeśli boli, to znaczy, że działa – nawet jeśli skutki były opłakane. Choć trudno nazwać to medycyną w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, stanowiło to ważny etap w rozwoju naszej wiedzy o ciele i zdrowiu. 

W domu chorego
źródło: www.ciekawostkihistoryczne.pl

Choroba jako kara boska 

W tamtych czasach medycyna była nierozerwalnie związana z religią. Wierzono, że choroby są karą za grzechy, a więc należy leczyć duszę, nie ciało. Wierzono, że modlitwy, dotknięcie relikwii, woda z cudownego źródła czy post mogą być skuteczniejsze niż jakiekolwiek leki. Choroba była często interpretowana jako próba duchowa, a leczenie – jako dar boży. Pomocą służyli święci – pielgrzymki do cudownych źródeł, relikwii lub klasztorów były popularniejsze niż wizyta u medyka. Modlitwa, spowiedź i jałmużna często uchodziły za najlepsze lekarstwa. 

Klasztory były jednak również miejscem, gdzie rozwijano podstawy przyszłej medycyny naukowej. To właśnie zakonnicy przepisywali i przechowywali starożytne traktaty medyczne, prowadzili zielniki i doświadczenia z ziołolecznictwa. W bibliotekach benedyktyńskich czy cysterskich można było znaleźć kopie dzieł Hipokratesa, Galena, Awicenny i innych klasyków medycyny, to właśnie w klasztorach powstawały pierwsze ziołowe receptury i kopiowano traktaty medyczne, dzięki którym przetrwały pisma starożytnych lekarzy. 

Lekarz czy grabarz? 

W czasach, gdy nie istniała wiedza o bakteriach, higienie czy anestezji, każda wizyta u lekarza mogła skończyć się tragicznie. Belofsky przytacza anegdoty, które dziś bawią, ale wtedy kończyły się często… śmiercią. Właśnie dlatego wielu chorych wybierało domowe leczenie – z pomocą znachorów, babek ziołowych i własnej intuicji. 

Grafika na podstawie obrazu Davida Teniersa, 
Złośliwy wędrowiec wykonujący operację wycięcia kamienia głupoty
Wellcome Collection, Londyn

Od ciemnoty do światła 

Z perspektywy dzisiejszej medycyny, wiele średniowiecznych praktyk można uznać za wręcz niebezpieczne. Jednak nie można ich oceniać wyłącznie miarą współczesnej wiedzy. To właśnie dzięki średniowiecznym lekarzom – nawet tym, którzy wierzyli w siłę kukułczych łebków – przetrwały i rozwinęły się podstawy nauki, która w renesansie i oświeceniu nabrała zupełnie nowego kształtu. 

Wnioski (i odrobina wdzięczności) 

Choć medycyna średniowieczna może dziś budzić rozbawienie lub grozę. Jest też jednak fundamentem, na którym opiera się nasza współczesna wiedza. Jest też odbiciem świata, w którym nauka dopiero raczkowała, a człowiek próbował zrozumieć naturę i swoje ciało – często błądząc, ale z determinacją. Historia medycyny to nie tylko postęp, ale też długa droga przez ciemności, absurdy i ofiary.

Warto być wdzięcznym za to, że dzisiaj plomby robi się z porcelany – a nie z mchu.