Manufaktura 2024/2025 nr 62, czerwiec 2025

Między zabobonem a odkryciem: medycyna renesansu bez upiększeń

W poprzednim artykule poruszyłam temat średniowiecznej medycyny – pełnej modlitw, upustów krwi, talizmanów i leczniczych mikstur ze składników, które dziś trafiłyby co najwyżej do laboratorium kryminalnego. Renesans – z całym swoim kultem rozumu, powrotem do antyku i zachwytem nad ludzkim ciałem – zapowiadał radykalną zmianę. Ale czy rzeczywiście tak było? Czy lekarze porzucili gusła na rzecz nauki, a pacjenci przestali bać się leczenia bardziej niż choroby? Spójrzmy prawdzie w oczy – postęp nie przychodzi skokowo. Renesansowa medycyna nadal balansowała na granicy między przesądem a odkryciem, a Nathan Belofsky, w swojej książce „Jak dawniej leczono”, po raz kolejny udowadnia, że historia leczenia to w dużej mierze historia pomyłek, desperacji i… mchu w zębach.

Medycyna między magią a nauką

Choć renesans przywołuje na myśl triumf rozumu, powrót do klasycznych ideałów i fascynację anatomią, to medycyna wciąż stała jedną nogą w wiekach ciemnych. Najważniejszą teorią pozostała humoralna koncepcja zdrowia, odziedziczona po Hipokratesie i Galenie. Zakładała, że ciało ludzkie funkcjonuje poprawnie tylko wtedy, gdy cztery humory – krew, flegma, żółć i czarna żółć – pozostają w równowadze. Każdemu z nich przypisano właściwości, temperamenty i żywioły.

„Czarna żółć” – choć nigdy nie została fizycznie zidentyfikowana – uchodziła za przyczynę melancholii. Mimo braku dowodów traktowano ją poważnie aż do końca XVII wieku.

Aby przywrócić „harmonię organizmu”, lekarze stosowali zabiegi, które z dzisiejszej perspektywy przypominają raczej tortury niż terapię:

  • Puszczanie krwi – klasyk ówczesnej terapii – miało „oczyszczać ciało”, obniżać gorączkę, a czasem po prostu – zabić. W praktyce prowadziło do osłabienia, omdleń, a nierzadko śmierci.
  • Leczenie bańkami – przykładano rozgrzane naczynia do skóry, by „wyciągnąć złe humory”.
  • Środki przeczyszczające i wymiotne – serwowano pacjentom dla „oczyszczenia wnętrzności”.

Zielarstwo, magia i plomby z mchu

Sekcje zwłok i badania anatomiczne – prowadzone m.in. przez Andreasa Vesaliusa – powoli podważały dogmaty Galena. Vesalius ośmielił się porównać anatomię ludzką z rzeczywistymi zwłokami, odkrywając, że Galen opierał swoje opisy na badaniach małp. To był przełom – choć jeszcze nie rewolucja. Równolegle kwitły jednak apteki, które przypominały dziś raczej gabinety alchemików. Obok ziół – jak rumianek, szałwia czy kozłek – stosowano sproszkowane kości, rogi, pajęczyny, ludzkie wydzieliny, a nawet… mocz.

Wierzono, że natura dostarcza wszystkiego, co potrzebne do leczenia – wystarczy wiedzieć, jak to zastosować. Belofsky przytacza przypadki plomb z mchu – ziołowej masy wciskanej w zęby. Czy były powszechne? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że stomatologia bardziej przypominała rzeźnię niż gabinet lekarski. Zęby wyrywano brutalnie – obcęgami lub hakami – bez znieczulenia. Zabiegami zajmowali się nie tylko lekarze, ale i cyrulicy, kowale czy golibrody, mający wprawę w obsłudze szczypców – u ludzi i u koni.

Chirurgia i anatomia po omacku

Chirurgia? To był teatr bólu. Operacje wykonywano bez znieczulenia, często w warunkach polowych, bez zachowania elementarnej higieny. Narzędzia były proste, rzadko dezynfekowane – jeśli w ogóle ktoś o tym myślał. Amputacje przeprowadzano błyskawicznie – nie z powodu fachowości, ale by ograniczyć wrzask i cierpienie pacjenta.

Na polu bitwy chirurdzy działali jak rzeźnicy. Ambroise Paré, francuski chirurg wojskowy, był jednym z nielicznych, którzy próbowali wprowadzić ludzkie podejście. Zrezygnował z przypalania ran wrzącym olejem – standardowej praktyki – na rzecz bardziej łagodnych metod, co w jego czasach uchodziło za nowatorstwo.

Egzorcyzmy, astrologia i leczenie duszyczki

Medycyna renesansu była spleciona z religią i astrologią. Zaburzenia psychiczne – jak epilepsja, depresja czy histeria – często uznawano za objaw opętania. Leczenie? Modlitwy, posty, bicie się w pierś – i egzorcyzmy. Kobiety parające się zielarstwem szybko mogły zostać oskarżone o czary i spalone na stosie.

Astrologia była integralną częścią diagnozy. Paracelsus – lekarz, alchemik i astrolog – leczył zgodnie z horoskopem pacjenta. Wierzył, że ciało ludzkie to mikrokosmos, odbicie porządku kosmicznego. Terapia była dostosowywana do faz księżyca, koniunkcji planet i godziny urodzenia chorego.

Choroby i epidemie

Dżuma – choć największe żniwo zebrała w XIV wieku – wciąż powracała, siejąc panikę i pustosząc miasta. Do tego syfilis, nazwany „wielką ospą” – nowa plaga renesansu. Rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Leczenie? Rtęć. Skuteczna przeciwko bakterii, ale równie skutecznie zatruwała pacjenta. Objawy: ślinotok, drgawki, śmierć. Wybór był prosty – umrzeć z powodu choroby, albo od lekarstwa.

Promyki rozumu w mroku zabobonów

Mimo że wiele metod leczenia z dzisiejszej perspektywy wydaje się groteskowych, to właśnie w renesansie kiełkowały fundamenty nowoczesnej medycyny: sekcje zwłok, dokładniejsze opisy anatomii, pierwsze próby systematyzowania wiedzy.

Książka Belofsky’ego przypomina, że postęp rodzi się z chaosu, błędów i odwagi. Gdyby nie średniowieczne amputacje, krwawe upusty i mchy w zębach – nie mielibyśmy dzisiejszych operacji na otwartym sercu. To gorzka lekcja, ale prawdziwa. Historia medycyny nie jest historią cudów – to historia prób, błędów i nieustannej walki z własną niewiedzą.