nr 38, marzec 2021

Zamachy, egzekucje, II wojna światowa (część 1)

Komórki wywiadowcze Armii Krajowej sięgały w głąb Niemiec. Na terenie wroga agenci prowadzili bezkompromisową akcję propagandową. Ale nie tylko. Zaraz pod nosem Hitlera organizowali też spektakularne zamachy bombowe. 

W okresie II wojny światowej polskie podziemie przeprowadziło szereg tego typu działań. W samym tylko w Berlinie w latach 1940-1943 wybuchło kilkanaście bomb polskiej produkcji. W historię AK najmocniej wpisały się zamachy na dworcach kolejowych w Berlinie i Breslau (Wrocławiu) wykonane przez oddział „Zagra-Lin” w pierwszej połowie 1943 r. Mimo kilku publikacji na ten temat, wiele kwestii wciąż czeka na wyjaśnienie. 

„Zagra-Lin” powstał w grudniu 1942 r. w ramach Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych kryptonim „Osa” – „Kosa 30”, stanowiącej oddział do zadań specjalnych Dowódcy AK, a następnie Kedywu Komendy Głównej. Przeznaczeniem nowej jednostki, dowodzonej przez por. Bernarda Drzyzgę ps. „Bogusław-Jarosław”, była dywersja na terenach III Rzeszy oraz polskich ziemiach wcielonych do Niemiec. W jednym z meldunków okresowych Dowódcy AK do Sztabu Naczelnego Wodza czytamy: 

Praca organizacyjna w początkowym stadium. Uruchomiono komórkę legalizacyjną dla potrzeb Komendy Okręgu Berlin i KG, komórkę łączności ze skupiskami robotniczymi i komórkę terrorystyczną, kierowaną bezpośrednio przez Kedyw KG.

AK uderza pod nosem Hitlera 

Oddział szybko przeszedł z fazy organizacyjnej do działania. Duża tutaj zasługa zastępcy Drzyzgi, Józefa Lewandowskiego „Jura”, który wciągnął do pracy kilka osób z Bydgoszczy i Kalisza. Znalazł się wśród nich m.in. jego brat Jan ps. „Jan” oraz kuzyn Wojciech Lewandowski ps. „Wojciech”, który objął dowództwo sekcji bydgoskiej. Pierwsze działania polegały na odwetowych akcjach bombowych w niemieckich miastach. 

Do inauguracyjnego uderzenia doszło 13 lutego 1943 r. na S-Bahnhof Friedrichstrasse w Berlinie. Miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo. Stacja była jedną z najbardziej ruchliwych w niemieckiej stolicy, a największą grupę pasażerów stanowili funkcjonariusze gestapo, SS oraz innych formacji policyjnych i wojskowych. 

Akcję przeprowadził „Jur” oraz trzej jego podkomendni z Bydgoszczy: „Jan”, Janusz Łuczkowski „Mały” oraz Leon Hartwig „Leon”. Bomba została specjalnie spreparowana w celu wzmocnienia siły rażenia. Straty niemieckie są trudne do ustalenia. Drzyzga w swej książce poświęconej oddziałowi w jednym miejscu wskazywał, że zginęło 36 osób, a 78 odniosło rany. W innym fragmencie podał liczbę 4 zabitych oraz 60 rannych. 

Trzeba przyznać, że władze niemieckie musiały być mocno poruszone atakiem w sercu Berlina, skoro do wyjaśnienia sprawy wyznaczony został szef gestapo SS-Gruppenführer Heinrich Müller. Podejrzenia padły na polskie podziemie. Nawet w berlińskich gazetach pisano o wzmożeniu czujności wobec Polaków pojawiających się w mieście. Jednakże na poszlakach i domysłach się skończyło. 

Wysoko oceniona akcja „Jura” przekonała dowództwo AK o potrzebie prowadzenia tego typu działań odwetowych.  Lewandowski został przeszkolony przez cichociemnego por. Ewarysta Jakubowskiego „Brata” w posługiwaniu się angielskim plastikiem do tworzenia ładunków wybuchowych. W kwietniu nadszedł czas na kolejne uderzenie. Tym razem akcją dowodził osobiście „Bogusław-Jarosław”. Ładunek został podłożony 10 kwietnia na głównym dworcu przy Friedrichstrasse w Berlinie. 

Zgodnie z planem eksplozja nastąpiła 2 minuty po godz. 7 rano, w momencie gdy na peronie znajdowali się pasażerowie pociągów wojskowych. Jak wspominał Drzyzga: 

Usłyszałem dwa pociągi zbliżające się do stacji. Nagle zatrzymały się. Popatrzyłem na zegarek i począłem liczyć…trzy sekundy…dwie…jedna i odwróciłem się w kierunku stacji, aby zobaczyć skutek. Nagle nad stacją ukazał się ogromny błysk, a następnie setki mniejszych błysków, aż długi język czerwono pomarańczowego ognia pokrył dach budynku. W tej samej chwili rozległa się straszliwa eksplozja, która zatrzęsła chodnikiem, na którym stałem. Przyspieszyłem kroku. Wkrótce usłyszałem straszliwe krzyki, płacze, rozkazy i nawoływania. Panika ogarnęła wszystkich na stacji. Zawyły syreny alarmowe. Ruszyła do akcji policja i pozamykano wyjścia z peronów.

 Wskutek wybuchu zginęło 14 osób, a 60 odniosło rany. Gestapo na oślep aresztowało każdego podejrzanego. Wyznaczono wysoką nagrodę za wskazanie sprawców. Na polecenie Adolfa Hitlera śledztwo przejął Reichsführer-SS Heinrich Himmler. Jednak wciąż było to jak szukanie igły w stogu siana i nie przyniosło oczekiwanego efektu. 

Akcja „Kutchera”

Wyrok na znienawidzonego przez mieszkańców Warszawy szefa SS i policji na okręg warszawski Franza Kutscherę wydał szef Kedywu KG AK płk August Emil Fieldorf „Nil”. Przeprowadzenie akcji powierzono zgrupowaniu „Agat” (późniejszy „Parasol”). Franz Kutschera objął funkcję dowódcy SS i policji na okręg warszawski 25 września 1943 roku i od razu zaostrzył represje wobec Polaków. Nastąpiły liczne egzekucje uliczne, którymi Kutschera chciał złamać warszawiaków. Wzrosła także liczba łapanek. 

Akcja „Kutschera”, mimo iż nie była największą operacją polskiego podziemia, jest ogólnie znanym epizodem z czasów walki z zaborcą niemieckim. Kim był główny bohater całego przedsięwzięcia? Franz Kutschera – SS-Brigadeführer und Generalmajor der Polizei, dowódca SS i policji w dystrykcie warszawskim. Urodzony 22 lutego 1904 roku. W SS legitymował się numerem 19 659, w NSDAP 363 031. W początkowym okresie wojny zajmował wiele odpowiedzialnych stanowisk na obszarze całej Europy, podbijanej przez Niemców. Był m.in. w Norwegii, Holandii, Belgii także w Związku Radzieckim. Wszędzie dał się poznać ze swoich bezwzględnych metod działania. Był człowiekiem całkowicie oddanym ideologii nazistowskiej. 25 września 1943 roku objął stanowisko szefa SS i policji w dystrykcie warszawskim. Czas objęcia funkcji przez Kutscherę był zbieżny z rozporządzeniem Hansa Franka, traktującym o zwalczaniu zamachów na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Dokument ten był niejako wymówką i podstawą do mordowania Polaków. Kara, jaką przewidywał była tylko jedna – kara śmierci. Kutschera od razu dał się we znaki mieszkańcom Warszawy. Już 16 października odbyła się pierwsza egzekucja. Franz Kutschera był doskonałym psychologiem. Wiedział, iż publiczne egzekucje, zastraszanie ludności, życie w ciągłym stresie, gdzie każde wyjście z domu mogło skończyć się śmiercią, złamie w końcu ludność Warszawy. Miał rację. Silni do tej pory mieszkańcy stolicy zaczynali spuszczać głowy, bezsilni w starciu z Niemcami. Kolejne egzekucje następowały po sobie w niewielkich odległościach czasowych. Kutschera ogłosił, iż w odwecie za każdego zabitego Niemca, mordowani będą publicznie Polacy. Kierownictwo Walki Podziemnej stanęło przed nie lada dylematem. Z jednej strony zamachy na niemieckich dygnitarzy dawały wymierne korzyści, z drugiej jednak strony – teraz to przede wszystkim ludność mogła ucierpieć na wskutek akcji Polskiego Podziemia. Mimo dużego zagrożenia, podjęto decyzję o zlikwidowaniu Franza Kutschery. Szef SS dostał się na jedno z wyższych miejsc w tzw. Akcji „Główki”. 

Cała akcja musiała być poprzedzona dokładnymi przygotowaniami. Jednak w zlikwidowaniu Kutschery pomógł… przypadek. Aleksander Kunicki ps. „Rayski” prowadził akurat wywiad w pobliżu Alei Szucha i Ujazdowskich. Jego uwagę zwróciła na postać oficera SS, który codziennie przyjeżdżał do pałacyku w Alejach Ujazdowskich – siedziby komendantury SS i policji. Każdego ranka pod pałacyk zajeżdżała czarna limuzyna o numerze rejestracyjnym SS-20795, z której wysiadał dostojnik hitlerowski w skórzanym płaszczu. Zaciekawiło to „Rayskiego”, który swoją obserwację przerzucił teraz na osobę oficera SS. Dzień po dniu, obserwując Niemca, zbliżał się do miejsca, z którego przybywał samochód. I tak, dotarł do budynku w alei Róż 2. Jednego dnia „Rayski” zauważył generalskie odznaczenia, co nasunęło mu prostą myśl – oficerem, którego obserwuje od tylu już dni, jest szef SS i policji, Franz Kutschera. „Rayski” zameldował o tym kapitanowi „Pługowi”. Kapitan polecił dalej obserwować generała. W grudniu 1943 i styczniu 1944 roku Kutscherę obserwował zespół złożony z kilku osób. I tak w całym przedsięwzięciu brali udział następujący żołnierze: „Żak”, „Kama”, „Dewajtis”, „Hanka” oraz „Rayski”. Ustalono, iż obserwowany oficer to na pewno osławiony niemiecki oficer. Kapitan „Pług” zameldował o tym pułkownikowi Emilowi Fieldorfowi „Nilowi”. Ten z kolei zlecił wykonanie akcji zamachowej. 20 stycznia 1944 roku „Rayski” złożył końcowy meldunek o zakończeniu obserwacji. Dowództwo martwiła tylko nieregularność przyjazdów celu przyszłego ataku. Rzadko, jednak zdarzało się, iż Kutschera do urzędu nie przyjeżdżał. Mimo tego Polacy postanowili dokonać zamachu, zakładając jednak element losowości. Kapitan „Pług” uznał, iż na podstawie informacji od „Rayskiego” można zacząć organizować całą akcję. Przygotowaniami zajął się pluton pierwszy oddziału „Agat”. Jego dowódca ps. „Lot” osobiście miał zamiar pokierować akcją „Kutschera”. Wywiad pozostawał na swoich pozycjach, nadal obserwując szefa SS. Z kolei Bronisław Pietraszewicz ps. „Lot” zabrał się do formowania oddziału, który miałby wykonać zamach. Na swego następcę wybrał Jana Kordulskiego „Żbika”. W skład grupy miał również wejść Michał Issajewicz „Miś”. Do tego dobrano jeszcze trzy osoby – Zdzisława Poradzkiego „Kruszynkę”, Henryka Humięckiego „Olbrzyma” i Mariana Sengera „Cichego”. Początkowo oddział miał mieć dwa samochody, potem dołożono jeszcze trzeci, gdyż uznano, iż jest on niezbędny przy przeprowadzeniu wyroku na Kutscherze i ewentualnej szybkiej ewakuacji. 

Taktyka obrana przez Polaków nie wyróżniała się szczególnie na tle innych akcji likwidacyjnych. Zwrócić trzeba uwagę na dobór sił i środków oraz trudności logistyczne. Organizacja przedsięwzięcia tego typu wymagała daleko idących środków ostrożności, szczególnie w okupowanej Warszawie. „Lot” postanowił zatarasować drogę przewożącemu generała samochodowi. Autem miał kierować „Miś”. Następnie dojść miało do strzelaniny bądź ataku granatami, co umożliwiłoby skuteczne trafienia. Dwoma pozostałymi samochodami Kazimierz Sott ps. „Sokół” oraz Bronisław Hellwig ps. „Bruno”. 28 stycznia o godzinie 8:40 wszyscy byli gotowi na swych stanowiskach. Łącznicy czekali na nadjeżdżający samochód. Niestety, dzień ten był jednym z nielicznych, gdy Franz Kutschera nie jechał do komendantury SS. O godzinie 9:30 „Lot” dał sygnał do zejścia ze stanowisk. Po akcji należało bezpiecznie rozejść się do domów. „Bruno” wędrował razem z kolegą z oddziału „Junem” (Zbigniew Gęsicki). Spotkali oni „Kruszynkę” oraz „Żbika” i razem udali się w dalszą drogę. Szli parami. Z uliczki wyszedł patrol żandarmerii. Pierwsza para przeszła obok niego obojętnie. Natomiast druga została zaczepiona przez Niemców. „Żbik” i „Kruszynka” znaleźli się w opałach. Ponieważ „Kruszynka” miał przy sobie obciążające go dowody planowanej akcji zbrojnej, rzucił się do ucieczki. „Żbik” zaczął uciekać w drugą stronę. Drugi z żołnierzy dostał postrzał w przedramię, co wykluczyło go z akcji. „Bruno” i „Juno” zostali zrewidowani przez żandarmów, jednak nie mieli przy sobie nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Nie przyznali się też do znajomości z uciekinierami. Puszczono ich wolno. „Żbik”, niestety silnie krwawiący, schronił się u ciotki, gdzie wezwano lekarza. Ręka nie nadawała się jednak do leczenia. 1 lutego odbyła się operacja ręki, połączona jednocześnie z amputacją. Nazajutrz kapitan „Pług” ustalił drugi termin akcji. Miała ona odbyć się we wtorek 1 lutego 1944 roku. „Lot” wybrał na następcę „Żbika” Stanisława Huskowskiego „Alego”. Do akcji włączył również „Juna”. 

Wyposażenie żołnierzy, biorących udział w zamachu, przedstawiało się następująco: 

„Lot” – dowódca i pierwszy wykonawca: pistolet maszynowy typu MP 40, pistolet Vis oraz granat 

„Ali” – z-ca dowódcy: granaty 

„Kruszynka” – drugi wykonawca: p.m. typu Sten i granaty 

„Miś” – kierowca i trzeci wykonawca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty 

„Cichy” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Parabellum i granaty 

„Olbrzym” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Parabellum, granaty 

„Juno” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Vis, granaty 

„Bruno” – kierowca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty 

„Sokół” – kierowca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty 

Akcja rozpoczęła się o godzinie 9:10, gdy „Lot” niedbałym gestem zdjął kapelusz, co było umownym sygnałem do rozpoczęcia całego przedsięwzięcia. Wcześniej jednak nastąpiła praca innych wywiadowców – Maria Stypułkowska-Chojecka ps. „Kama”, w momencie zauważenia samochodu Kutschery”, zawiesiła pelerynę na prawej ręce. Następnie przeszła na drugą stronę ulicy. Na ten sygnał Elżbieta Dziębowska ps. „Dewajtis” podeszła do chodnika i wyciągnęła białą torebkę. Przeszła na drugą stronę, podobnie jak „Kama”. Anna Szarzyńska-Rewska ps. „Hanka” odebrała znak od „Dewajtis” i przekazała ustnie sygnał „Lotowi”. Ten z kolei dał wcześniej opisywany znak do rozpoczęcia akcji. Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Najpierw „Miś” zatarasował samochodem drogę Kutschery. Następnie „Lot” przeszedł z narożnika Alei Ujazdowskich i z odległości metra zaczął strzelać do siedzącego Kutschery. W tym samym czasie w kierunku samochodu pędem ruszył drugi wykonawca zamachu. „Kruszynka” strzelił w stronę Kutschery. „Miś” wyskoczył z samochodu i razem z „Kruszynką” wywlekli Kutscherę, którego dobił „Miś”. Żołnierze stracili trochę czasu, szukając ważnych dokumentów Franza Kutschery, których jednak nie znaleźli. W zamian za to wzięli oni teczkę zabitego. Rozpoczęła się walka. Z pobliskich budynków posypały się strzały. Pierwszy został ranny „Lot”. Dostał w brzuch. Niemcy ranili jeszcze w głowę „Misia” oraz w brzuch „Cichego”. Niestety, nikt nie słyszał rozkazu zakończenia akcji, gdyż „Lot” był ranny, a jego zastępca „Ali” nie mógł wydać dyspozycji, gdyż ruszył już do samochodów przeznaczonych do ucieczki. „Bruno” zabrał „Kruszynkę” i „Alego”, natomiast „Sokół” wziął ze sobą rannych „Misia”, „Lota”, „Olbrzyma” oraz „Cichego” i zdrowego „Juno”. Skierowali się na plac Bankowy, skąd zabrali „Doktora Maksa”. Następnie udali się do Szpitala Maltańskiego, gdzie przyjęto lżej rannych „Misia” i „Olbrzyma”. Dwaj pozostali zamachowcy nie mogli być przyjęci do szpitala. Rozpoczęła się ich walka z czasem i lekarzami. Żaden ze szpitali nie chciał ryzykować przyjęcia ciężko rannych pacjentów, którzy dodatkowo zamieszani byli w akcję likwidacyjną. Wreszcie udało się członkom Polskiego Podziemia znaleźć odpowiednią placówkę. Ich tułaczka skończyła się na szpitalu Przemienienia Pańskiego. „Sokół” i „Juno” z kolei udali się, aby odholować samochód, użyty w akcji. Popełnili jednak duży błąd, wracając trasą, na której dokonano zamachu. Na moście Kierbedzia zaskoczyli ich Niemcy. Obaj ratowali się skokiem do Wisły, skąd zostali wyłowieni przez Niemców. Na tym dramat zamachowców się jednak nie skończył. „Lot” i „Cichy” musieli zostać ewakuowani ze Szpitala Przemienienia Pańskiego. Zagrażali im Niemcy, którzy szybko zorientowali się w sytuacji. Polacy mieli zostać przewiezieni do Szpitala Wolskiego („Lot”) oraz do Szpitala Ujazdowskiego („Cichy”). Niestety, i tym razem „Cichy” nie został przyjęty. Postanowiono przewieźć go zatem do Szpitala Maltańskiego. 

4 lutego 1944 roku zmarł „Lot”, w dwa dni później to samo spotkało „Cichego”. Akcja, mimo iż udana, przyniosła straty osobowe oraz materialne. Utracono 4 ludzi oraz 3 Steny, jeden PM-40 i 8 sztuk pistoletów. Nieprzyjaciel utracił generała, który był głównym celem ataku oraz 4 żandarmów. Nic dziwnego, iż załoga wykonująca zamach, została nagrodzona. Rozkazem KG AK przyznano: Kapitan „Pług” – Krzyż Orderu Virtutti Militari kl. V, „Lot” – został mianowany pośmiertnie porucznikiem czasu wojny i odznaczony Krzyżem Orderu Virtutti Militari kl. V, Ponadto Krzyże Walecznych otrzymali „Cichy”, „Sokół”, „Juno”, „Olbrzym”, „Kruszynka”, „Miś”, „Bruno”, „Hanka”, „Kama” i „Dewajtis”. Podporucznikiem został mianowany „Rayski”. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *