Z racji mojego zainteresowania tematem okrutnym, a raczej osobą z haniebnym nastawieniem do ludzi. Postanowiłam kontynuować, zbierać informacje, czy rozstrzygać przemyślenia świadków tej sadystycznej osoby jaką był kto? Szanowny Josef Mengele. Szukanie faktów z jego życia czy jego ofiar, jest męczące ale satysfakcjonujące. Dlaczego? Nie ukrywajmy, życiorys samego Mengele nie jest niczym miłym do prześledzenia, a nowinki dostarczające przez świadków tym bardziej. Mimo to przyciąga mnie do tego, dreszcz otulający me ciało podczas czytania na jego temat, to nie przyjemne uczucie przez które nie można spać w nocy, również przyciąga zainteresowanie. Przejdźmy do rzeczy, dzisiaj przytoczę wywiad dostępny dla wszystkich na YouTube oraz będę dokładała w poszczególne wersy moje przemyślenia. Zainteresowałam się wywiadem z Panią Lidią Maksymowicz. Jeżeli nie zapoznałeś się nigdy z tak brutalnym tematem, a twoje nerwy potrafią podtrzymać cię prawidłowo na duchu, zapraszam do przeczytania kontynuacji.
Zacznijmy może od tego dlaczego poświęciłam swój wolny czas na przeanalizowanie wywiadów. Szczerze? Dlatego, że zamówiona książka nie dotarła do mnie na czas. Rzecz jasna, to nieprawda. Chcę rozluźnić wszystkich czytających, bo po treści przeczytanej w tym artykule na długo nie przestaniecie o niej myśleć. Pamiętaj, że to co przyswoisz z tego tekstu, zostanie z tobą na zawsze. Wywiadem zainteresowałam się, gdyż lubię przekładać rozmowy na papier. Mówić otwarcie o tak trudnych sprawach z przeszłości jest wspaniałym wyrzeczeniem. Czyż nie lepiej zostawić swą przeszłość za sobą? O właśnie, przez takie słowa dyskusja w wielu przypadkach nie jest w ogóle brana pod uwagę, a tylko szczera rozmowa uświadomi społeczeństwo co było kiedyś.. Pani Lidia Maksymowicz jako małe dziecko doświadczyła zagłady w obozie Auschwitz- Birkenau, jest nielicznym świadkiem tego zdarzenia. Należy uświadomić sobie coś na samym początku, jak myślicie czy było wiele historii wojennych zakończonych „happy end”? Niezależnie od tego jak odpowiedzieliście na to pytanie, dzisiejsza historia zakończy się szczęśliwie, jednak, aby do tego szczęścia doszło Pani Lidia musiała bardzo dużo wycierpieć.
Czas wojny, był chorym czasem. Biorąc nasze rozmyślenia na zdrowy rozsądek, nie jesteśmy nawet w stanie sobie tego wyobrazić. Brutalność, agresja, były na porządku dziennym. Tekst zapewne czytacie w domach, jednak domem, światem Pani Lidii przez kilkanaście długich, cudem przeżytych miesięcy był obozowy barak w Birkenau, a w nim prycza. Oprócz baraku i pryczy towarzyszący strach przed psami, szczurami czy ludźmi w mundurach, albo w białych fartuchach. W obozie zginęło około milion ludzi w tym 230 tysięcy dzieci. Przy wyzwoleniu, w baraku wraz z Panią Lidią w wieku od 2-16 lat, było ich 160. Początek niczym straszny powszechny chleb, bydlęcy wagon, a w nim masówka. Rodzina Maksymowiczów została aresztowana za kontakty z partyzantką, współpraca wywiązywała się z konieczności. Ponieważ Stalin kazał spalić wszystkie przygraniczne wioski, aby wstępująca armia niemiecka nie miała bazy. Jako ludność cywilna, zmuszeni byli do wykopania ziemianki w lesie i żyli tam przez kilka miesięcy. W momencie okrążenia tego miejsca Ci którzy mogli przejść przez linię okrążenia przechodząc przez rzekę po prostu się wydostawali. Natomiast starsi ludzie, matki z dziećmi nie byli w stanie tego dokonać. „Zostaliśmy zajęci, aresztowani, osadzeni w więzieniu gdzie spędziliśmy kilka długich tygodni”. Właśnie tam odbywały się przesłuchania kobiet, które prawdopodobnie uczestniczyły w działaniach partyzanckich. Pani Maksymowicz znalazła się tam z matką, babcią i dziadkiem. Po kilku tygodniach, łapanek władowano wszystkich schwytanych do wagonu. Kiedy po kilku dniach otwarły się wrota wagonu, znaleźliśmy się na placu ciągnącym się wzdłuż toru nazywanym rampą. Tutaj następował rozładunek oraz wstępna selekcja. Miny wszystkich stłoczonych osób, przepełnione były strachem. Zostali podzieleni na dwie grupy, przed nimi stali żołnierze SS ze skierowanymi w ich stronę pistoletami, a jeszcze inni trzymali ujadające psy. Jedynym oświetleniem były reflektory mocno oślepiające. Były dwie strony, strona życia i strona śmierci. Osoby starsze, chore z wadami wykluczającymi ich z ciężkiej pracy, od razu zostały kierowane w stronę śmierci. „Po tamtej stronie znaleźli się moi dziadkowie”. Grupę zaprowadzono do komory gazowej. Natomiast grupę młodych matek, ludzi czy dzieci skierowano na stronę życia. Po wyjściu z kwarantanny, ludzie zostali numerowani. Numerowanie odbywało się w prymitywny sposób, gdyż każdemu z więźniów niezależnie czy dziecku czy osobie dorosłej tatuowano numer. Od tamtej chwili nazwiska czy imiona nie istniały, istniały tylko numery i nieustające łzy w oczach. Nastąpił najgorzej wspominany moment. Rozdzielenie. Matki tuliły swoje dzieci do piersi, jednak szybko zostały im one wyrwane. I odrzucone na stronę, jak małe nic nieznaczące przedmioty. Mimo bólu, wrzasku, płaczu każde dziecko zostało zabrane. Pobite kobiety przez ekipę wydzierającą im dzieci, zostały popędzone do baraków przeznaczonych dla kobiet, a dokonywały tego również więźniarki, kryminalistyki, Niemki. Zostały przywiezione z więzień, pastwiły się, kobiety z mała moralnością. Za swoje brutalne zachowanie zostawały nagradzane. Zabrane dzieci wepchnięto do baraku, gdzie widać było tylko wielkie, smutne oczy. Na pryczy było kilka źdźbeł słomy, a za przykrycie miał służyć brudny koc, sztywny od kurzu. Rano, na śniadanie przynoszono kromkę czarnego chleba, a na obiad zupę przygotowaną z resztek. Nie każdy mógł dopchać się do miski z pożywieniem, głód panował od pierwszego dnia. Bardzo szybko psychika zaczęła podupadać, dzieci zaczęły zamieniać się w małe zwierzątka walczące o przetrwanie. Silniejsze dziecko, potrafiło zabrać należną kromkę chleba słabszemu. Głównie silniejsze dzieci miały posłużyć jako króliki doświadczalne w pseudoeksperymentach Doktora Josefa Mengele. „Spod pryczy spoglądałam na błyszczące, oficerskie buty należące do doktora..” Nie zawsze udawało się uciec, w najgorszym przypadku doktor zabierał dziecko do laboratorium. Josef Mengele robił dzieciom zastrzyki, były to szczepionki zlecone przez niemieckie fabryki farmaceutyczne, wstrzykiwano bakterie, pobierano krew do oporu, a na to miejsce wstrzykiwano sól fizjologiczną, zakrapiano oczy, środkiem który miał zmienić barwę tęczówki na bardzo pożądany niebieski kolor. W baraku, wysoko gorączkując, leżeliśmy na pryczy kilka godzin bez oznak życia na domiar złego nasze ciała pokrywały się ropniakami. Ale dzieci, które już nie wracały z laboratorium, nie powróciły już nigdy. Zostały zabite na miejscu, zastrzykiem z fenolu, a ich ciała zostały poddawane sekcji, organy preparowano. Mama Pani Lidii była młodą, silną kobietą. Każdego dnia zostawała wyprowadzana do ciężkiej pracy poza druty obozu. Ludzie ze wsi, pozostawiali dla więźniarek jedzenie. Jak mamie Pani Lidii udało się coś zdobyć, z wielką determinacją i z narażeniem życia, po zmroku czołgała się pod dziecięcy barak. W każdym momencie mogła być zastrzelona z budki strażniczej. Jednocześnie miała kontakt z lekarką, znając język rosyjski porozumiewała się z nią i bardzo dużą pomoc dla swojego dziecka otrzymała. Dzięki temu Pani Lidia przeżyła do jesieni. Po upadku powstania warszawskiego do obozu trafiła masa ludności cywilnej. Do baraku dziecięcego trafiły harcerki, szare szeregi. Właśnie od nich, najmniejsze dzieci zaczęły się uczyć pierwszych ludzkich odruchów. Nagle nastąpiła odwilż w obozie. Dziewczyny wepchnięte do obozu nie są już numerowane. Ustają także doświadczenie pseudo- medyczne, bo od wschodu wyzwalając miejscowość za miejscowością zbliża się wyzwoleńcza armia ówczesnego związku Radzieckiego. W tym czasie w obozie rozpoczyna się nerwowa atmosfera, dzieciom ona również się udziela, zaczyna się ewakuacja obozu. Całe transporty żywych ludzi odjeżdża w stronę Niemiec i Austrii do istniejących tam jeszcze obozów. Mama Pani Lidii była zatrudniona przy rozbiórce wysadzonych budynków, przez co bardzo długo nie pokazywała się córce na oczy. „Matka powtarzała mi abym zapamiętała: Jak się nazywam, skąd pochodzę, ile mam lat, jak ma na imię matka, ojciec. Byłam skrajnie wycieńczona przez co niewiele zrozumiałam co do mnie mówiła, w dodatku utraciłam kontakt ze swoim ojczystym językiem, co spowodowało, że niektóre słowa była dla mnie niezrozumiałe. Tam widziałam ją po raz ostatni.” „Jako dzieci, odczucie wyzwolenia nie było świadome, nic nas nie cieszyło.” Za żołnierzami zjawili się ludzie z okolicznego miasta Oświęcim. Przeważnie kobiety z potrzeby serca, zabierają najmłodsze dzieci do domu. „Właśnie w taki sposób trafiłam do polskiego domu, gdzie przeżyłam szok. Pierwszy raz ujrzałam pokój, łóżko z pościelą czy kąpiel, byłam przerażona.” Kluczowe w tej sytuacji jest to, ze mimo luksusów dostanych od tej rodziny, nieustająco pytała się czy nie będzie tutaj szczurów, psów, a co najgorsze Doktora Mengele. Z wielkim trudem przystosowała się do normalnego życia. Po upływie dłuższego czasu, rodzina opiekującego się Panią Lidią, zaadoptowała ją. Pani Lidia nie miała żadnej tożsamości, była tylko numerem. Adopcyjni Rodzice nadają jej imię, chrzczą ja w kościele katolickim, a lekarze w przybliżeniu szacują jej datę urodzenia. Od tamtej pory, przestaje być tylko i wyłącznie numerem…
W artykule przekładałam poszczególne fragmenty z udziałem Josefa Mengele. Mimo to, że temat miał być bardziej oparty na Josefie, uważam, że wypadł dobrze. Nie wyrzekajmy się dzisiejszych czasów, przecież nikt z nas nie chciałby leżeć pod łóżkiem i wpatrywać się w wypolerowane oficerskie buty, mając krzyk na końcu języka…