nr 42, styczeń 2022

Historia – pasja, nie obowiązek

W dzisiejszym numerze zapraszamy również na bardzo ciekawy i pobudzający wywiad z profesorem Robertem Grzybowskim, historykiem w XV Liceum Ogólnokształcącym im. Jeremiego Przybory.

Słyszeliśmy od profesora Piotrowskiego, że swego czasu bawił się profesor w fotografa i uwieczniał pan różne wydarzenia w Bydgoszczy etc. Co skłoniło profesora do takich działań i skąd tak właściwie profesor wiedział, że dane wydarzenie, może być w historii istotne?

Skomplikowane pytanie, jednak ja na swoich zdjęciach fotografowałem w okresie od sierpnia 1980 roku do grudnia 1981 roku. Podczas stanu wojennego nie robiłem zdjęć jednak moje zdjęcie wciąż po sieci lata jako jedyne, ponieważ wpisując w przeglądarke „Rondo Grunwaldzkie stan wojenny” jako jedyne zdjęcie pojawia się fotografia mojego autorstwa, co za tym idzie, najwyraźniej nikt do tej pory się nie przyznał do robienia takich zdjęć. Zrobiłem tę fotografię w tzw. „wigilię stanu wojennego”, czyli 12 grudnia z okna szkoły do której uczęszczałem, czyli Zespół Szkół Mechanicznych nr 1, i z najwyższego okna udało mi się uchwycić opancerzony transportowiec. Sam musiałem zajmować się obróbką zdjęć, ponieważ gdybym poszedł z nimi do jakiegoś zakładu, równoznaczne byłoby to z wizytą ponurych facetów, którzy by mnie zabrali.

Co więcej w pewnym momencie tych klisz nie widział nikt więcej poza mną oraz Instytutem Pamięci Narodowej, ponieważ jedna z moich uczennic jest pracownikiem pionu edukacyjnego IPN-u bydgoskiego i gdy opracowywali publikacje pt. „Zwycięska Dekada”, którą z resztą można znaleźć w naszej szkolnej bibliotece, i jest ona poświęcona bydgoskiej „Solidarności” w latach 1980 – 1990, i właśnie ta moja uczennica przypomniała sobie, że kiedyś, jeszcze za tak zwanej komuny, pokazywałem im jakieś ściany z malowidłami i plakatami. Pracownicy IPN-u się ze mną skontaktowali i przyszli do mnie z prośbą o udostępnienie moich materiałów, niestety jednak zostałem przymuszony do zrzeczenia się praw autorskich do moich materiałów, jednak zrobiłem to, ponieważ chciałem by te zdjęcia się zachowały.

Pytacie o dziejowość, na szczęście ja już w roku 1980 byłem zarażony fotografią, ponieważ kiedyś nie mieliśmy cyfrowych aparatów w smartfonach, kiedyś naprawdę trzeba było kombinować. I właśnie wraz z kilkoma rówieśnikami byliśmy takimi wariatami, którzy wiedzieli, że coś się dzieje. M. in byłem obecny na strajku kierowców MZK w lipcu ’81 roku, no i dosłownie złapali mnie kierowcy. No bo pomyślcie – młody chłopak robi zdjęcia, tak naprawdę nie wiadomo dla kogo, im się mogło zwyczajnie wydawać, że jestem jakąś wtyką – robić zdjęcia w takie wydarzenie, to było jednak „coś”. Wyskoczyli na mnie w kilku z autobusu i pochwycili mnie, ja nie stawiałem oporu, zapytali mnie dosyć agresywnie, po co ja robię te zdjęcia, na co odparłem, że dla wnuków. Spojrzeli na mnie jak na wariata, młody chłopak, a o wnukach gada, ale po co miałbym robić zdjęcia, aniżeli nie dla kogoś skoro ja to widziałem, skoro to przeżyłem. Poprosili mnie bym zrobił im zdjęcie w autobusie, jednak na zewnątrz było naprawdę piękne światło, cudowny dzień. Mieli ze sobą taką, powiedzmy plakietkę odnoszącą się do strajku i właśnie wtedy zrobiłem im zdjęcie z tą kartką na tle autobusu.

Biegałem z aparatem również po mieście, i jeśli mogę powiedzieć o jako takiej dramaturgii zdjęć, to takim momentem był marzec ’81 roku. Było to zaraz po słynnych wydarzeniach bydgoskich – 19 marca pobito ówczesnego przywódcę „Solidarności” Jana Rulewskiego – i to właśnie tak naprawdę wtedy już powinien być wprowadzony stan wojenny. Bydgoszcz wyglądała wtedy jak oblężone miasto, to był pierwszy raz kiedy obywatele naszego miasta zobaczyli oddziały ZOMO w mundurach moro i z pełnym uzbrojeniem. Wtedy przekonaliśmy się boleśnie o prawdziwej propagandzie telewizji Polskiej, ponieważ w wiadomościach mówiono, że w Bydgoszczy nic się nie dzieje, jest spokój, a to że nad miastem latały helikoptery, to nie miało żadnego znaczenia, taki był ustrój. Ludzie dosłownie wyrzucali telewizory za okna nie mogąc słuchać takich bredni. I właśnie 30 marca przyjechałem na Fordońską aby fotografować zakłady rowerowe „Romet” po których dziś nie widać śladu, w których to sam Rulewski pracował i tego samego dnia została podjęta decyzja odnośnie tak zwanego strajku generalnego. I gdyby wtedy nie doszłoby do porozumienia, albo mielibyśmy jedną wielką rzeźnię, albo przyspieszenie stanu wojennego.

Zainteresowanie fotografią musi przyjść samo, jeśli interesujesz się historią, i masz np. jakieś zasoby archiwalne, chociażby rodzinne, to bardzo możliwe, że znajdziesz zdjęcia takich miejsc, których już nie ma. Musimy zdawać sobie sprawę, że pewne miejsca przeminą i znikną, dlatego powinniśmy je uwieczniać. Takie rzeczy jak ściany, napisy, plakaty. To nie będzie zawsze. Namawiam uczniów do fotografowania współczesnych murali, ponieważ myślimy sobie, że mural to długo będzie, ale to wcale nie prawda. Za przykład może posłużyć mural z Johnnym Cash’em, nad Brdą gdzie ten pokazywał bardzo popularny gest ręką, tego muralu już tam nie ma, a dosłownie dwa kroki dalej, kiedyś znajdowały się antykomunistyczne napisy, które kiedyś jak się pojawiały np. w centrum – na dawnym rondzie 30-lecia, obecnie rondzie Jagiellonów – to przyjeżdżał oddział milicji, i zamalowywał te napisy.

Towarzyszył profesorowi strach podczas robienia zdjęć? Bo powiedzmy sobie szczerze, było to na tamten moment hobby ryzykowne.

Tak, towarzyszył mi strach, były dwie tego typu sutuacje, jedna właśnie z tymi kierowcami autobusów kiedy wyskoczyli do mnie w kilku i zaczęli mnie szarpać. Była pewna śmieszna sytuacja na moście kolejowym – znajdujący się przy ul. Zygmunta Augusta – był ogromny napis „POMŚCIMY RULEWSKIEGO”, a zaraz obok znak Polski Walczącej właśnie z marca ’81. Jednak nie posiadałem żadnego szerokątnego obiektywu, a byliśmy dosłownie jakieś półtora metra od napisu. Robienie zdjęć kawałek po kawałku niezbyt mi pasowało, a właśnie wtedy odbywały się tam jakieś roboty wykonywane przez więźniów i strażnik z bronią ich pilnował. Wraz z kolegą stwierdziliśmy, że zapytamy, no cóż, najwyżej nas przegonią pomyślelismy. Podeszliśmy do strażnika i zapytalismy czy nie dałoby rady zrobić zdjęć tych napisów, rozejrzał się i pozwolił nam przeskoczyć przez płot aby właśnie uwiecznić ten napis.

Wspomina profesor o pokazywaniu uczniom zdjęć i w związku z tym chcemy zapytać czy uważa pan, że przyczyniło się to do swego rodzaju uświadomienia młodych ludzi o sytuacji w kraju?

Za czasów komuny nie mogłem pokazywać tego rodzaju materiałów wszystkim niestety, ponieważ za coś takiego groziło chociażby najprostsza kara, czyli wyrzucenie z pracy ze względu na „demoralizację młodzieży”, zapewne dorzucono by do tego podkopywanie sojuszy ze Związkiem Radzieckim. Z tego powodu do pewnych „sekretów” dopuszczone było tylko nieliczne grono uczniów, którzy byli zainteresowani i nie poszliby tego zgłosić. Teraz nie ma tego problemu, jednak dziś gdy pokazuje się jakieś materiały na lekcji, np. zdjęcia, nie widać poruszenia wśród uczniów.

Czasem owszem, zdarzy się, że ktoś opowiadając w domu o lekcji dowie się od dziadków, że np. byli w „Solidarności” i mają jakieś ulotki czy zdjęcia. Jeden uczeń pewnego razu przyniósł mi cały plik zdjęć na temat pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Oczywiście media kreowały to wydarzenie jako mało ważne, no bo kto tam chodzi. Niby nic ciekawego, ale do momentu kiedy to osoba fotografująca nie odwróciła się do tyłu, gdzie na drodze było pełno milicyjnych wozów gotowych do interwencji. Dosłownie cała kolumna.

Jedną ze śmieszniejszych sytuacji jest to jak kiedyś zrobiłem zdjęcie z parkingu MZK, gdzie wisiały różne plakaty etc. ale przy tym, zrobiłem zdjęcie pewnego budynku. Wtedy nie wiedziałem, że właśnie w tamtym budynku odbywała się rozmowa z Lechem Wałęsą. I znów, jest pełno zdjęć ze samego spotkania, ale zdjęcie samego budynku jest jedno, to które ja zrobiłem. Jest to swego rodzaju wyróżnienie.

Na moim blogu prowadzę cykl „Historia przyszła do mnie sama”, i prowadzę go na podstawie rzeczy, które właśnie przynoszą uczniowie czy nauczyciele. Na przykład w zeszłym roku, jedna uczennica na nauczaniu zdalnym przesłała mi materiały na temat swojego pradziadka, który jak się okazało, walczył pod Monte Cassino. I wysłała m. in zdjęcia, w tym jedno bardzo znane kiedy to II Korpus zajmował Bolonię. Na tym zdjęciu w Jeepie siedziało dwóch polskich generałów – Rudnicki i Bohusz – Szyszko – a z tyłu siedział sobie żołnierz. Tyle, że ten żołnierz to był właśnie pradziadek tej uczennicy, który był osobistym kierowcą jednego z tych dwóch generałów. Jednak wiadomo, godniej było żeby to generałowie wjechali, więc biedak musiał się przesiąść na tył, i właśnie wtedy zrobiono zdjęcie.

Za czasów klas gimnazjalnych, uczniowie robili projekty z różnych przedmiotów i jedna klasa bardzo chciała zrobić na temat armii gen. Andersa, więc przyniosłem im literaturę etc., a potem okazało się, że dziadek jednej uczennicy był właśnie żołnierzem Andersa. Przyniosła mundur i medale, zapytałem czy nie ma żadnych dokumentów z tamtego okresu, powiedziała, że niestety nie. Mijają wakacje, a ta sama uczennica wpada i mówi, że odnalazły się dokumenty dziadka. Plik bodajże 120 zdjęć, z różnych wydarzeń i defilad, co więcej odnalazła się jego książeczka wojskowa, która była tak niesamowita, że na obrzeżach tej książki było napisane np. „4 października 1939, wkraczamy do Starobielska”. Można dostać istnych ciarek.

Nie raz organizowałem wycieczki po Bydgoskich cmentarzach, jednym z ciekawszych jest ten przy ul. Artyleryjskiej, ponieważ leży tam wiele wybitnych postaci. Pewnego dnia prowadzę grupę i opowiadam, że tu leży doktor Władysław Piórek. I pewien chłopak powiedział, że byl to jego prapradziadek, jednak ja zignorowałem te informację skupiając się na dalszym oprowadzaniu. I dwa dni później przychodzi do mnie ojciec tego chłopaka pytając co zrobiłem, że ten płacze, a było to właśnie przez to, że „zlekceważyłem przeciwnika”. Okazało się, że rzeczywiście byli to potomkowie Piórka. Zaprosili mnie nawet do siebie do domu, no i myślę sobie, no pojadę na jakąś godzinkę. Nie wyszedłem stamtąd po 4 godzinach. Potem napisałem artykuł do Gazety Pomorskiej, zaniosłem go do korekty i znów poszedłem do nich, kolejne 4 godziny. Więc naprawdę przesiedziałem tam sporo czasu. Rodzina naprawdę z niesamowitą historią, tam dosłownie co pokolenie się coś działo. 

I to jest w historii niesamowite, jeden musi uczyć się o wojnach napoleońskich, a dla drugiego jest to dosłownie historia jego rodziny. Pokazuje to, że nic w historii nie ginie. Pewna uczennica miała dziadka, który przeżył rzeź wołyńską. Udało mi się z nim spotkać, niesamowity człowiek. Mimo iż przeżył takie okropne wydarzenia, nigdy nie powiedział, że nienawidzi Niemców, Ukraińców czy kogokolwiek, tych którzy zrobili mu bezpośrednią krzywdę, owszem, ma żal, ale cała reszta? Nie skrzywdzili go. Po śmierci tego człowieka, zadzwoniłem do tej uczennicy i powiedziałem jakie to było dla mnie niesamowite spotkanie, na co ta odpowiedziała „dla pana to jest pikuś, ale jakie to dla dziadka było ważne”. Jakie było ważne i pokrzepiające dla niego, że zainteresował się ktoś z zewnątrz, ktoś kompletnie obcy.

Ma profesor może jakieś rady, dla być może przyszłych dziennikarzy właśnie co do uwieczniania różnych miejsc czy wydarzeń?

Jakiekolwiek aktywności tego typu muszą wynikać z waszej pasji, inaczej to po prostu nie wyjdzie. Czasem jak np. dziadkowie opowiadają o jakiś wydarzeniach, słuchajcie. Mój dziadek pamiętający jeszcze czasy carskie wielokrotnie opowiadał mi o różnych wydarzeniach, i naprawdę czasem miałem tego po uszy, ale jednak zaszczepił we mnie tą historyczną ciekawość, która poszła w dobrą stronę.

Historia jest trudnym przedmiotem, jeśli nie czytacie, nie słuchacie, nie dokumentujecie pewnych rzeczy, nie wypływa to od was, to nauczyciel nie nauczy was tego. Jeśli ktoś nie ma jakiegoś zainteresowania odnośnie jakiejś epoki czy postaci to to nie wyjdzie. Zawsze mówię o rzetelności historycznej, nie opowiadania i rozpowszechniania fałszywych informacji. Do tego trzeba mieć pasję.

Swoją pracę magisterską zadedykowałem mojemu dziadkowi, który właśnie opowiadał mi o różnych wydarzeniach. O powstaniu styczniowym, Muravyove, zsyłkach czy Piłsudskim. Każda ta historia za tamtych czasów kończyła się tym by tylko nie opowiadać o tym w szkole, ponieważ wtedy za przeszłość w AK można było zapłacić. A kiedy zacząłem pracować w szkole i po którejś lekcji opowiadałem dziadkowi, że tematem był właśnie Muravyov, ten natychmiast zareagował, że przecież mogą wyrzucić mnie z pracy. On nie mógł uwierzyć, że dożył czasów kiedy można było o takich rzeczach mówić i to było fantystyczne.

Tak, to już koniec naszej rozmowy z profesorem Robertem Grzybowskim, zapraszamy Państwa do przeczytania jego historycznego bloga, który prowadzi już 9 lat, znajdziecie tam rzetelne oraz ciekawie opisane treści. Samemu profesorowi dziękujemy za gościnny występ w naszym czasopiśmie i mamy nadzieję, że wywiad ten być może obudzi w kimś chęć historycznych aktywności.

http://historiaija.blogspot.com