nr 46, marzec 2023

SUTANNA BEZ SKAZY- Recenzja bezspojlerowa „POPIEŁUSZKO: WOLNOŚĆ JEST W NAS” 2009

Film Rafała Wieczyńskiego zaczyna się w momencie, kiedy młody Popiełuszko wraz ze swoim ojcem podczas leśnej wyprawy na grzyby są światkami małej strzelaniny na polanie. Później, wracając do domu, natykają się na czołgi, z których wrogo wyglądają na nich żołnierze. Wydawałoby się, że opening ten zapowiada trzymający w napięciu, pełen emocji mustwatch dla wszystkich interesujących się historią życia słynnego duchownego. Więc jeśli zaliczacie się do takowych i oczekujecie wyłącznie wyjętych z życia faktów na temat niełatwego życia księdza Jerzego, powinniście być względnie zadowoleni. Jeśli jednak oprócz tego oczekujecie także dobrze zrealizowanego filmu, który Was wciągnie i wzruszy, a może nawet sprowokuje, możecie być mocno zmieszani po seansie.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że w swoich recenzjach zaraz po wprowadzeniu przedstawiam zarys fabularny omawianej produkcji. Tym razem będzie zgoła inaczej, ponieważ bardzo ciężko podać definitywną fabułę. Łatwiej skupić się na tematyce, która została tu znacznie wyraźniej zarysowana. Oczywiście reżyser przedstawia nam historię całego życia księdza Jerzego Popiełuszki, jednak oprócz tego podejmuje także masę innych tematów: rodzina tytułowej postaci, angaż we wspieranie związku zawodowego o jakże „prozaicznej” w ówczesnych realiach nazwie „Solidarność”, wewnętrzne wzajemne stosunki między poszczególnymi partiami kleru, wiernych, którzy niekiedy zachowują się tak, jakby ukochanego kapłana stawiali zaraz obok Boga… i wiele, wiele więcej. W związku z ilością wątków jak i tym, że niektóre z nich zostały niepokończone, nasuwa się wniosek, że reżyser i zarazem scenarzysta próbował chwycić za dużo srok za ogon.

Skupmy się może na tym, co jest esencjonalne tutaj, czyli postać tytułowa grana przez całkiem dobrego Adama Woronowicza, który miał naprawdę duży potencjał, aby ta rola była jego ikoniczną. Tak naprawdę dowiedziałem się, że gra w tym filmie, zaledwie kilka dni przed jego obejrzeniem. Znacznie łatwiej go zapamiętać z takich filmów jak „Demon” z 2015, czy chociażby „Mayday” z 2019 roku. Tutaj spisał się dobrze w tej konwencji charakterystyki postaci… i w tym momencie pojawia się problem, bo przez lwią część seansu obserwujemy, że Jerzy Popiełuszko tego charakteru nie miał w ogóle. Cichy głos, łagodne rysy twarzy, fryzura typowego 6-klasisty, niepewne spojrzenie i gołębie serce- twórcy filmu na każdym kroku podkreślają, jak niewinnym był człowiekiem, jak czystym i bez żadnej skazy, jednocześnie wyznając religię, która mówi jasno: „Każdy człowiek jest grzesznikiem”. Skąd więc okłamywanie samego siebie i przekreślanie słów samego Boga? Być może w tym momencie brzmię, jakbym głosił kazanie z mównicy, a nie opowiadał o konkretnej historii. Powód jest prosty: sam film również taki jest. Jego głównym celem jest przedstawienie polskiego kościoła w świetle tak jasnym, jak aureola wokół głowy samego Chrystusa. Tymczasem instytucja ta nie od dziś jest pełna zarówno miłości, jak i cierpienia- nawet na najbielszym obrusie zdarzy się ciemna plama. Choć nawet nie to jest tutaj aż takie ważne; w oczy razi nie tylko gloryfikacja kościoła, ale przede wszystkim nijakość postaci Popiełuszki. Film o nim jest dosyć długi, ale o tytułowej postaci nie wiemy wiele. Według mnie wina leży po stronie kolejnego wątku, który chcę poruszyć.

Mam na myśli wątek rodziców. Pierwsze dwie sceny filmu przedstawiają nam przyszłą legendę polskiego kościoła i jego rodzinę, jednak zaraz po pojawieniu się tytułu znikają rodzice, znika rodzeństwo, i zapomina się o nich na ponad godzinę. Po upłynięciu tego czasu dom rodzinny zostaje zaledwie liźnięty, po czym znowu zapada się pod ziemię, tym razem na dobre. Gdzie rozwinięcie, gdzie dokończenie tego, jak najbardziej ważnego, wątku? Nie wiem.

O reszcie motywów nie będę się tak długo rozwodzić, bo zajęłoby mi to cały dzień. Dopowiem tylko, że wątek „Solidarności” jest chwilami bardziej zarysowany niż ten, po który sięgnęliśmy po film Wieczyńskiego, a wierni wydają się ważniejsi dla księdza niż jego własna rodzina. A skoro wróciliśmy do tematu kościoła, warto wspomnieć o kolejnym szkopule. Tym szkopułem jest ciężki do zgryzienia patos. Tu już nie chodzi o msze, podczas których ksiądz motywuje wiernych i podnosi ich na duchu. Bo to jest dobre! Chodzi o fakt, że na każdym kroku duchowni, ale nie tylko, wygłaszają mowy i wypowiadają zdania większe niż wszechświat. Najbardziej charakterystyczne wydaje się zdanie „Walczę ze złem, a nie z ofiarami zła”. My to wiemy, podkreśla się to prawie od początku filmu, więc po co wklejać do scenariusza zdanie, które można nazwać wyrwanym z kontekstu? Takich sytuacji jest o wiele więcej i są znacznie bardziej uciążliwe. Patosu bardzo nie lubię, a niestety od czasu do czasu pojawiają się filmy, często bardzo od siebie różne, które potrafią tej metody nadużywać. Pojawia się to też w teledyskowych przebłyskach telewizyjnych, kiedy pojawia się montaż typowy dla klipów muzycznych, a na ekranie widzimy ziarniste obrazy, często przedstawiające tłumy zebrane, aby słuchać przemów św. Jana Pawła II. Na marginesie, nie mam nic przeciwko takim nagraniom rzeczywistym wklejonym do filmu, którego historia przedstawiona wyraźnie uzasadnia użycie ich. Szkoda, że reżyser zdecydował się tego użyć najwięcej, jak się da, bo w pewnym momencie czujemy przejedzenie.

Niestety, w pierwszym akcie filmu twórcy stosują pewien potworny skrót fabularny, który nie potrafię nazwać inaczej, niż po prostu chamski. Przez niego nie dowiadujemy się, jak Popiełuszko przeszedł na drogę wiary, jak przebiegło jego seminarium, jak rozpoczął przygodę z kapłaństwem… nie dostajemy na ten temat zupełnie nic, i mimo iż na ogół nie lubię ekspozycji, tak tym razem wolałbym, żeby jedna się pojawiła.

Z kontrastów mogę wymienić poziom operatorski. Praca kamery nie wyróżnia się jakoś bardzo z tłumu polskich współczesnych filmów, takich jak „Kamienie na szaniec”, „Ostatnia wieczerza” czy „Heaven in Hell” (dwa ostatnie rewelacyjnie nakręcone), jednak ani razu nie trąciła mojego oka, a nawet doszukałem się tutaj paru ciekawych rozwiązań w kontekście ujęć i montażu. Jak już wspomniałem, aktorsko jest naprawdę dobrze, choć najbardziej podobały mi się główne role żeńskie. Joanna Szczepkowska i Marta Lipińska są najbardziej charakterystyczne w swoich rolach, choć może to dlatego, że dostały po prostu najwięcej do zagrania.

Choć bardzo dużo aspektów w tym filmie się nie udało, przede wszystkim fabularnie, to jednak część z nich wynagradza ostatnie 15 minut. To właśnie wtedy byłem w stanie odczuwać jakieś emocje, poczuć dreszcze i pomyśleć sobie „Hmmm…”. Wszyscy, którzy znają choć najbardziej ogólną biografię Popiełuszki wiedzą, jak się ten film skończył, mimo tego nie zamierzam zdradzać końcówki. Lecz i tu dostrzegam małe „ale”: gdzie, do jasnej ciasnej, podział się wątek rodziny głównego bohatera? Tego już się nie dowiemy, a właśnie wtedy byłem najbardziej ciekawy emocji i tego, co się wydarzy w tym wątku. Na szczęście wtedy Adam Woronowicz po raz kolejny pokazuje, że nadaje się do tej roli, i daje z siebie wszystko, aby wzbudzić u widza jakieś emocje. Jednocześnie rzucony zostaje widzowi w twarz całkiem udanie wykonany akt okrucieństwa, który jest o tyle dobry w wykonaniu technicznym, że kamera nie pokazuje nam zbyt wiele. Od czasu do czasu krótkie ujęcie na poobijanego bohatera, poza tym w tej konkretnej scenie mocno pracuje warstwa dźwiękowa, dzięki czemu widz nie musi oglądać scen z „Martyrs” 2008, wersja 12+, tylko może sobie wyobrazić, co przeżywa w tym momencie bohater.

Reasumując, „Popiełuszko” to nie jest absolutnie film zły. Jeżeli fascynujecie się historią tego księdza, a jakimś cudem jeszcze nie nadrobiliście tego filmu, pędźcie czym prędzej i oglądajcie. Co do reszty widzów, zdecydowanie nie jest to mustwatch, dobre role, dobre ostatnie 15 minut, jednak cała reszta zwyczajnie nie wypaliła. Być może kompozytor filmu zdał sobie z tego sprawę i skomponował do napisów końcowych dramatyczny soundtrack, licząc, że widz wymagający od filmów więcej mimo wszystkich wad zapamięta tą produkcję pozytywnie. Niedoczekanie.

Moja ocena: 4/10